sobota, 27 września 2014

Jeden.

Minęły 3 lata a ona wciąż, każdego ranka jak tylko wstała z łóżka i spojrzała w lustro przypominała sobie tamte wydarzenia. Obwiniała się. Nie potrafiła żyć normalnie.
To przez nią zginął Cyprian, to przez nią Robert popełnił samobójstwo, to z własnej winy wygląda teraz tak jak wygląda...
Cholernie bolało kiedy szła miastem a ludzie przyglądali się jej i szeptali coś pod nosem sądząc, że Jowita pewnie tego nie słyszy.
Błąd.
Słyszała i to bardzo dobrze.
Najgorsze były dzieci, które zawsze mówiły głośno to co myślały.

-Mamo! Popatrz co ta pani ma na twarzy!-wskazywały palcami a ona wtedy dusząc łzy uciekała w ciemną uliczkę by dać upust swoim emocjom.

Przestała wychodzić z domu. Odizolowała się od społeczeństwa i pewnie by zwariowała gdyby nie On.
On. Wysoki brunet z zielonymi oczyma, noszący okulary Zbigniew Bartman.
Poznali się w dosyć nietypowych okolicznościach, bo na cmentarzu.
Jowita często odwiedzała tam swojego chłopaka, ale tylko wtedy jak już było ciemno, aby nikt nie mógł dojrzeć tego co ma na sobie.
Obok Cypriana pochowani byli rodzice Zbyszka.
Tak spędzali kilka wieczorów w tygodniu. Paląc znicze, kładąc kwiatki na nagrobkach i rozmawiając.
Bardzo długo zakrywała prawą część swojej twarzy długimi włosami.
Nie chciała aby czuł do niej obrzydzenie, bo przecież był jedną z niewielu osób, która w tamtej chwili chciała z nią utrzymywać jakikolwiek kontakt.

Znali się już spory kawał czasu. Czy łączyło ich coś więcej poza przyjaźnią?
Sami tego nie wiedzieli. A może wiedzieli tylko nie chcieli się do tego przyznać?

Zaakceptował ją taką jaką jest. Zaproponował jej wspólne mieszkanie a ona nie wiedzieć czemu się zgodziła.
Może nie chciała czuć się już więcej samotna?
Zbyszek robił wszystko aby Jowita zaczęła w końcu normalnie funkcjonować. Starał się wyciągać ją z domu. Zabierał ją do kina, na kolacje, na swoje mecze klubowe.
To nie było łatwe. Jowita mimo tego, że przestała okazywać swą słabość na zewnątrz tak często jak wcześniej to i tak mocno cierpiała w środku.
Bartman to przystojny i sławny mężczyzna. Bardzo dobry siatkarz, który ma wiele fanek.
Kiedy tylko Jowita znajdowała się obok niego to wielbicielki omijały ich szerokim łukiem.
Było widać, iż nie pasowało to Zibiemu, choć stanowczo temu zaprzeczał. On kochał być w centrum uwagi, ale niestety nie było mu to dane w towarzystwie przyjaciółki, bo ludzie wtedy zwracali swą uwagę głównie na nią, czując wstręt.

-Zbyszek, to nie ma sensu. Nie musisz się mną zajmować. Ja dam sobie sama radę...-szeptała wpatrując się w lustro wiszące w łazience

-Nie wątpię...Jowita...-zaszedł ją od tyłu i okręcił w swoją stronę aby móc popatrzeć w jej oczy

-Jestem potworem! Widzisz to?! Pytam się! Widzisz to czy ślepy jesteś?!-wrzeszczała wyrywając się z jego silnych ramion-Popatrz na to! Ty nie możesz mnie lubić. Jestem potworem!-wskazywała palcem na policzek, na którym miała wielkie blizny wypalone od kwasu. Jej oczy wyrażały bezsilność, żal...Tak wiele emocji w tak małym i drobnym ciałku.

-Nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą kobietą, która po prostu kiedyś się pogubiła. Jowita, jesteś wyjątkowa...jesteś...-uspokajał ją chwytając za ręce. Doskonale znał jej historię. Wiedział co stało się przed laty.

-Jesteś morderczynią i potworem.-dokończyła siadając pod ścianą-Gdyby nie ja to Robert by go nie zastrzelił, rozumiesz? Nie zastrzelił by go...mojego Cypriana...kochanego Cypriana...-szlochała dławiąc się łzami. Było mu źle. Patrzył na nią i nie mógł nic zrobić. Zależało mu na tym by w końcu była szczęśliwa. Za dużo w życiu złego ją spotkało. Za dużo. Czuł, że musi być przy niej i zaopiekować się nią. To była jego misja. Taki swoisty rodzaj pokuty za wszystkie grzechy jakie kiedykolwiek popełnił. Za te wszystkie zranione przez niego kobiety, za wybryki, alkohol, narkotyki. Nazbierało się tego trochę, jednak problemy Zbyszka z problemami Jowity nie mogły się równać choćby trochę.

-To nie była twoja wina Jowiś...-usiadł obok niej by zaraz mocno przytulić blondynkę do swojego ciała-Nie płacz już, proszę...-mieszał palcami we włosach szepcąc do kobiecego ucha coś przypominającego "Ciii"

-Chciałabym o tym zapomnieć, ale za każdym razem jak tylko zobaczę swoje odbicie przypominam sobie ten dzień...Zbyszku...On zostawił to na mnie. Tak nie da się żyć Zbysiu, tak się nie da...Czasem mam ochotę stąd odejść, może tam będzie mi lepiej...-już całkiem spokojna mówiła o tym tak jakby tak miało być. Odgarnąwszy włosy do tyłu tak po prostu wstała i udała się do salonu zaniepokoiwszy tym przyjaciela. Nie wybaczył by sobie gdyby coś jej się stało.
Pobiegł za nią.

Oboje byli ludźmi z problemami, z nietypową przeszłością.
Bóg postawił na swej drodze tych biednych ludzi, aby sobie wzajemnie pomogli.
Czy dadzą radę? Czy jedno uratuje drugie?

_____________
Autorka:
To będzie zupełnie coś innego. Nie będzie śmiesznie ani zabawnie tak jak w przypadku Flawii i Bartosza. Nic z tych rzeczy.
Planuję jakoś maksymalnie 10-15 rozdziałów.
Sądzę, że nie powinnam Was zawieść. 
Pozdrawiam, zapraszam do czytania i komentowania ^^

piątek, 26 września 2014

Wstęp.

Dzieciństwo miała wspaniałe. Była grzeczną i lubianą dziewczynką a w szkole szło jej bardzo dobrze, więc kiedy dorosła i zdała maturę z wyróżnieniem poszła na studia medyczne. Jej marzeniem odkąd pamiętała było zostanie lekarzem ginekologiem-położnikiem. Spełniła swoje pragnienie. Bez problemu dostała się na najlepszą uczelnię w Polsce, była jedną z czołowych studentek na roku. Wszystko było cudownie. Wiodła beztroskie, studenckie życie. Miała wielu przyjaciół i chłopaka, którzy ją zawsze wspierali i sądziła, że urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą.
Każdy by tak uważał gdyby wszystko szło mu tak łatwo jak jej.
Jednak nic nie trwa wiecznie.
Pewnego listopadowego wieczoru, a było to jakoś w 2009 roku wyszła ze znajomymi i swym ukochanym do nocnego klubu.
Do tego samego klubu, w którym mieli zwyczaj bawić się co sobotę.
Przyczepił się do niej pewien mężczyzna. Na oko kilka lat starszy, bardzo przystojny brunet.
Mimo tego, że jej serce było przecież zajęte to przez głowę przeszło jej kilka grzesznych myśli.
Robert strasznie ją adorował. Podrywał bez żadnych pohamowań, wiedząc iż przyszła tu z chłopakiem. Ryzykował sporo a jej się to podobało.
W domu Cyprian urządził Jowicie o to niezłą awanturę. Nie mógł pojąć dlaczego jego dziewczyna tak się zachowywała. Jak nigdy. Jak nie ona.
Obiecała mu, że to ostatni raz...
Nie dotrzymała słowa.
Pierwszy raz, drugi raz, trzeci, czwarty, piąty a potem dziesiąty.
Ogromna tajemnica, nikt nie mógł się o tym dowiedzieć.
Spotykali się potajemnie, zazwyczaj w hotelu.
Kochali się namiętnie, godzinami. Dużo rozmawiali, żartowali.
Jowita czuła się przy nim wyjątkowo, inaczej. Kochanek sprawiał, że mogła oderwać się od codziennej rutyny. Od studiów i Cypriana, który coraz częściej robił jej wyrzuty o to, iż całymi dniami przebywała poza domem i wracała późnym wieczorem. Czy coś podejrzewał? Pewnie tak, ale ona brnęła w to dalej.
Do pewnego momentu.
Do chwili aż Robert zaczął robić się dziwny, rozdrażniony, groźny.
Najpierw, kiedy coś mu się nie podobało, krzyczał by następnie wymierzyć jej mocny policzek.
Za co?
Za to, że nie chciała mu się oddać. Za to, że czasem odwoływała spotkania. Za to, że ubrała się tak a nie inaczej.
Później było gorzej...Groził, że jeśli Jowita nie powie Cyprianowi prawdy i z nim nie zerwie to weźmie sprawy w swoje ręce. Przeraziła się. W tamtym momencie zdała sobie sprawę z tego co tak naprawdę najlepszego wyrabia.
Miała kochanego faceta, ustabilizowane życie a jej zachciało się jakichś przygód.
Chciała z tym skończyć, powiedziała mu prosto w oczy, że to koniec.
To nie był koniec.
To był początek koszmaru, koszmaru, który pozostał w jej psychice, ale i również na jej ciele widoczny do końca życia.


_________________
Autorka:
Nowy projekt, nowe wyzwanie.
Ta historia krążyła mi po głowie już od kilku miesięcy. 
Mam nadzieję, że Wam się spodoba. 
Zapraszam do czytania i komentowania :)