Minęły 3 lata a ona wciąż, każdego ranka jak tylko wstała z łóżka i spojrzała w lustro przypominała sobie tamte wydarzenia. Obwiniała się. Nie potrafiła żyć normalnie.
To przez nią zginął Cyprian, to przez nią Robert popełnił samobójstwo, to z własnej winy wygląda teraz tak jak wygląda...
Cholernie bolało kiedy szła miastem a ludzie przyglądali się jej i szeptali coś pod nosem sądząc, że Jowita pewnie tego nie słyszy.
Błąd.
Słyszała i to bardzo dobrze.
Najgorsze były dzieci, które zawsze mówiły głośno to co myślały.
-Mamo! Popatrz co ta pani ma na twarzy!-wskazywały palcami a ona wtedy dusząc łzy uciekała w ciemną uliczkę by dać upust swoim emocjom.
Przestała wychodzić z domu. Odizolowała się od społeczeństwa i pewnie by zwariowała gdyby nie On.
On. Wysoki brunet z zielonymi oczyma, noszący okulary Zbigniew Bartman.
Poznali się w dosyć nietypowych okolicznościach, bo na cmentarzu.
Jowita często odwiedzała tam swojego chłopaka, ale tylko wtedy jak już było ciemno, aby nikt nie mógł dojrzeć tego co ma na sobie.
Obok Cypriana pochowani byli rodzice Zbyszka.
Tak spędzali kilka wieczorów w tygodniu. Paląc znicze, kładąc kwiatki na nagrobkach i rozmawiając.
Bardzo długo zakrywała prawą część swojej twarzy długimi włosami.
Nie chciała aby czuł do niej obrzydzenie, bo przecież był jedną z niewielu osób, która w tamtej chwili chciała z nią utrzymywać jakikolwiek kontakt.
Znali się już spory kawał czasu. Czy łączyło ich coś więcej poza przyjaźnią?
Sami tego nie wiedzieli. A może wiedzieli tylko nie chcieli się do tego przyznać?
Zaakceptował ją taką jaką jest. Zaproponował jej wspólne mieszkanie a ona nie wiedzieć czemu się zgodziła.
Może nie chciała czuć się już więcej samotna?
Zbyszek robił wszystko aby Jowita zaczęła w końcu normalnie funkcjonować. Starał się wyciągać ją z domu. Zabierał ją do kina, na kolacje, na swoje mecze klubowe.
To nie było łatwe. Jowita mimo tego, że przestała okazywać swą słabość na zewnątrz tak często jak wcześniej to i tak mocno cierpiała w środku.
Bartman to przystojny i sławny mężczyzna. Bardzo dobry siatkarz, który ma wiele fanek.
Kiedy tylko Jowita znajdowała się obok niego to wielbicielki omijały ich szerokim łukiem.
Było widać, iż nie pasowało to Zibiemu, choć stanowczo temu zaprzeczał. On kochał być w centrum uwagi, ale niestety nie było mu to dane w towarzystwie przyjaciółki, bo ludzie wtedy zwracali swą uwagę głównie na nią, czując wstręt.
-Zbyszek, to nie ma sensu. Nie musisz się mną zajmować. Ja dam sobie sama radę...-szeptała wpatrując się w lustro wiszące w łazience
-Nie wątpię...Jowita...-zaszedł ją od tyłu i okręcił w swoją stronę aby móc popatrzeć w jej oczy
-Jestem potworem! Widzisz to?! Pytam się! Widzisz to czy ślepy jesteś?!-wrzeszczała wyrywając się z jego silnych ramion-Popatrz na to! Ty nie możesz mnie lubić. Jestem potworem!-wskazywała palcem na policzek, na którym miała wielkie blizny wypalone od kwasu. Jej oczy wyrażały bezsilność, żal...Tak wiele emocji w tak małym i drobnym ciałku.
-Nie jesteś potworem. Jesteś wspaniałą kobietą, która po prostu kiedyś się pogubiła. Jowita, jesteś wyjątkowa...jesteś...-uspokajał ją chwytając za ręce. Doskonale znał jej historię. Wiedział co stało się przed laty.
-Jesteś morderczynią i potworem.-dokończyła siadając pod ścianą-Gdyby nie ja to Robert by go nie zastrzelił, rozumiesz? Nie zastrzelił by go...mojego Cypriana...kochanego Cypriana...-szlochała dławiąc się łzami. Było mu źle. Patrzył na nią i nie mógł nic zrobić. Zależało mu na tym by w końcu była szczęśliwa. Za dużo w życiu złego ją spotkało. Za dużo. Czuł, że musi być przy niej i zaopiekować się nią. To była jego misja. Taki swoisty rodzaj pokuty za wszystkie grzechy jakie kiedykolwiek popełnił. Za te wszystkie zranione przez niego kobiety, za wybryki, alkohol, narkotyki. Nazbierało się tego trochę, jednak problemy Zbyszka z problemami Jowity nie mogły się równać choćby trochę.
-To nie była twoja wina Jowiś...-usiadł obok niej by zaraz mocno przytulić blondynkę do swojego ciała-Nie płacz już, proszę...-mieszał palcami we włosach szepcąc do kobiecego ucha coś przypominającego "Ciii"
-Chciałabym o tym zapomnieć, ale za każdym razem jak tylko zobaczę swoje odbicie przypominam sobie ten dzień...Zbyszku...On zostawił to na mnie. Tak nie da się żyć Zbysiu, tak się nie da...Czasem mam ochotę stąd odejść, może tam będzie mi lepiej...-już całkiem spokojna mówiła o tym tak jakby tak miało być. Odgarnąwszy włosy do tyłu tak po prostu wstała i udała się do salonu zaniepokoiwszy tym przyjaciela. Nie wybaczył by sobie gdyby coś jej się stało.
Pobiegł za nią.
Oboje byli ludźmi z problemami, z nietypową przeszłością.
Bóg postawił na swej drodze tych biednych ludzi, aby sobie wzajemnie pomogli.
Czy dadzą radę? Czy jedno uratuje drugie?
_____________
Autorka:
To będzie zupełnie coś innego. Nie będzie śmiesznie ani zabawnie tak jak w przypadku Flawii i Bartosza. Nic z tych rzeczy.
Planuję jakoś maksymalnie 10-15 rozdziałów.
Sądzę, że nie powinnam Was zawieść.
Pozdrawiam, zapraszam do czytania i komentowania ^^