-Dlaczego ty to robisz?-trzymając małą torebeczkę z białym proszkiem w środku stanęła tuż za nim. Nie mogła pojąć, dlaczego ktoś taki jak on bierze narkotyki. Przecież miał wszystko. Pieniądze, mieszkanie, świetny samochód, wielbicieli...Czy to była tylko przykrywka? Czy te wszystkie dobra jakie posiadał miały zatuszować problemy z jakimi borykał się jej przyjaciel?
-Nie twoja sprawa.-burknął ot tak zaciągając się papierosem. Stał oparty o balustradę balkonową, przyglądając się tętniącemu życiem Jastrzębiu. Tego dnia był przytłoczony. Sprawiał wrażenie człowieka zmęczonego swą egzystencją . Może i taki był...
-Twoje problemy są moimi problemami. Pamiętasz?-zacytowała wypowiedziane przez Bartmana niegdyś zdanie-Ty mi pomagasz...Daj szansę się zrewanżować.-nieśmiało stanęła obok niego zduszając w dłoni prochy
-Ty obwiniając się za śmierć swojego faceta i kochanka zamknęłaś się w domu a ja mając na sumieniu kilka grzeszków chcę się odstresować a to mi w tym doskonale pomaga.-przejął od niej swą własność, wsuwając do kieszeni.-Każdy radzi sobie jak umie.-parsknął wyrzucając niedopałek z 4. piętra w dół.
-I myślisz, że to świństwo ci w tym pomoże?-przymknęła oczy odruchowo zasłaniając szpetną część twarzy włosami-Są inne rozwiązania, np...
-Właśnie! Są inne rozwiązania Jowita.-rzekł stanowczo przeszywając drobną blondynkę wzrokiem. Doskonale wiedziała co ma na myśli, więc już nic więcej nie mówiła, postanawiając odsunąć się w cień.
Raz, dwa, trzy...
Raz, dwa, trzy...
Odliczał w myślach czując błogość jaka oblewała go od środka.
Na chwilę oderwał się od rzeczywistości osuwając pod ścianą.
Znacie te uczucie?
Nie?
Ja też nie, ale on tak. Od kilku lat truł się heroiną.
Jowita przyglądała się temu z boku, nie mogąc kompletnie nic na to poradzić.
Zbyszek chadzał po salonie pobudzony, co chwila wybuchał euforią porównywalną z radością podczas zdobycia złotego medalu na jakiejś imprezie.
Trwało to kilka godzin. Jego przerażający śmiech, łomot zrzucanych z szafek przedmiotów spowodował, iż blondynka po raz pierwszy od dłuższego czasu wyszła na miasto, aby nie brać w tym udziału.
Nigdy nie rozmawiała z Bogiem tak poważnie jak w tym momencie. Tak naprawdę to ona nawet w Niego nie wierzyła, ale postanowiła spróbować. Prosiła Go w myślach o radę. Pomóż, doradź...Co mam zrobić?
Nie pomógł, nie doradził. Utwierdziło ją to w starych przekonaniach. Nie było Boga wtedy kiedy dział się koszmar w jej życiu, nie ma Go i teraz.
Naciągnęła kaptur na głowę, aby nikt nie mógł jej rozpoznać i wróciła do mieszkania.
Spał. Tak słodko, tak niewinnie. Nakryła siatkarza kocem, ukucnęła przy nim głaszcząc jego zarośnięty policzek i płakała z bezradności.
-Kocham Cię ty idioto i chcę cię z tego wyciągnąć, ale nie wiem jak Zbysiu...Nie mam pojęcia jak...-wypowiedziawszy te dwa magiczne słowa jej serce zabiło mocniej. Wydusiła to z siebie, ale przecież on jej nie słyszał. Z resztą...i tak pewnie nie czuł do Jowity tego samego. Była o tym przekonana. Ba! Ona o tym doskonale wiedziała, bo Zbyszek potrzebował kobiet tylko do zaspokojenia swoich potrzeb seksualnych.
Przyglądała się jego obliczu, kładąc obok. Chciała go pilnować, bojąc się, że kiedy się obudzi to zrobi coś głupkowatego. Nie minęło dużo czasu a sama usnęła i tak spędzili czas do poranka. Razem, na panelach. Wyglądali jak dwoje szczęśliwych i kochających się ludzi.
Pozory często mylą.
_____________________________
Autorka:
I jest kolejny.
Nic specjalnego nie wyszło, jestem niezadowolona. Wybaczcie za to na górze, ale postaram się by następny, który pojawi się za ok. 2 tygodnie, był lepszy.
Pozdrawiam, zapraszam do czytania i komentowania.